Tekst piosenki: Piotr Rogucki Muzyka: Piotr Rogucki, Adam Marszałkowski. Kontrybucje: 1 Mała 2 Piosenka pisana nocą
W 102 odcinku Milionerów pojawiło się ciekawe, muzyczne pytanie. Jak brzmiała na nie odpowiedź? Dowiedzcie się na Milionerzy to program prowadzony przez Huberta Urbańskiego, który cieszy się dużą popularnością. Widzowie uwielbiają go nie tylko ze względu na wielkie emocje. W 102 odcinku programu pojawiło się ciekawe pytanie, które wzbudziło wiele problemów młodemu uczestnikowi. Brzmiało ono: W piosence Mała Piostr Rogucki śpiewa ''Jesteś różowy... Do wyboru miał cztery możliwości: A) mus malinowy'' B) krem na cieście'' C) pasek'' D) tłusty bobasek''. Ile cyferblatów jest na wieży zegarowej londyńskiego Big Bena? Odpowiedź na pytanie z Milionerów Odpowiedź na pytanie warta była 40 tysiecy! Uczestnik zdecydował się na użycie dwóch kół ratunkowych: telefonu do przyjaciela i 50:50. Do wyboru pozostały mu odpowiedzi A) mus malinowy i B) krem na cieście. Zdecydował się zaznaczyć opcję A. Był to niestety zły wybór. Poprawną odpowiedzią było B) krem na cieście.
Marcelina feat. Piotr Rogucki – Karmelove tekst piosenki. Zobacz teledysk i tłumaczenie, a potem nagraj swoją wersję do profesjonalnego podkładu muzycznego. Słuchaj tysięcy nagrań użytkowników! Z Piotrem Roguckim, liderem zespołu Coma, porozmawialiśmy prawie zupełnie nie o Comie. Była to rozmowa o najnowszym dziele artysty – „J. P. Śliwa”. Była to rozmowa o Polsce, Polakach, o jednym nieudaczniku, o wielu codziennych zwycięzcach i poszukiwaniach. Czego? Poszukajcie tropów poniżej, a później w samych sobie. Jak się pan czuł w dniu premiery swojego ostatniego dzieła „ Śliwy”? – Premiera jest rzeczywiście dniem wyjątkowym, natomiast chyba tylko ze względu na datę. Tak naprawdę premiera jest cezurą ważną dla fanów, bo dla wykonawców te najważniejsze rzeczy dzieją się już wcześniej. Dla mnie ważniejszym momentem było oddanie masteringu. W dniu premiery zaczyna się cała zabawa. Informacje o tym, czy jest dobrze czy źle, czy ludzie są zainteresowani tym albumem są ważne, ale często nie wychodzi to pierwszego dnia, tylko znacznie później. Czasami nawet cała płyta lub jakiś pojedynczy utwór musi czekać przez rok na to, żeby zostać zauważonymi przez innych. To więc po prostu kolejny etap rzeczy, które mnie spotykają od dwóch lat, od kiedy to zacząłem pracować nad tym materiałem. Właśnie trochę ubiegł pan moje pytanie. Wiemy więc kiedy, a w jakich okolicznościach powstawała postać Jana Pawła Śliwy? – Jan Paweł Śliwa nie jest jednorazowym wybrykiem. To kontynuacja pomysłu, który powstał w mojej głowie już przy okazji pierwszego solowego albumu „Loki. Wizja dźwięku”. Koncepcja wówczas jednak nie doszła do skutku. Już tamta płyta miała powstać z dramatem, ewentualnie ze scenariuszem filmowym. Miałem jednak za mało czasu, żeby do tej sytuacji doszło. Udało się to dopiero w przypadku „ Śliwy”. Dodam, że jest to tylko część większej pracy. Zarówno Śliwa, Loki, jak i kolejna rzecz, którą planuję na przyszłość to elementy tryptyku opartego na trzech różnych koncepcjach zainspirowanych pracami i książkami René Girarda na temat procesu wyłaniania kozła ofiarnego i mechanizmów rządzących mordem założycielskim. Koncepcja samego Śliwy jest pomyślana na poziomie tryptyku. Pierwszą jego częścią jest właśnie Jan Paweł Śliwa, hydraulik mieszkający na emigracji. Koncepcja ta powstała dokładnie dwa lata temu sprowokowana pierwszą pracą, jaką wykonywałem dla studia Jazz Boy. To jest taka mała wytwórnia w Warszawie, zajmująca się wydawaniem offowych bandów. Dostałem temat, piosenka ma być pokoleniowa. Trudny temat. – Tak, ale okazało się, że było to dla mnie bardzo precyzyjne. Wiedziałem w którym iść kierunku. Skupiłem się na fluidach płynących z sytuacji społecznej, postarałem się to jakoś zawęzić i wsadzić w jakieś klamry. No i wtedy zaczęła się przygoda ze Śliwą, Polakiem mistrzem Polski, nie umiejącym dokonać w swoim życiu rzeczy, do których czuje się powołany. Pokłada się w nim ogromne nadzieje, jednak jest kompletnym nieudacznikiem. Czasami krzyczy się po meczach piłkarskich z rozgoryczeniem i sentymentem, a jednocześnie z taką dziwną, smutną nadzieją „Polska mistrzem Polski”. To zdanie jednocześnie jest pełne nadziei a z drugiej strony okropnie cyniczne i pełne goryczy, przewrotne. No i taką właśnie postacią pełną zmarnowanych potencjałów jest J. P. Śliwa. Gdzieś spotkałem się z przytoczonymi słowami, bodajże księdza Tischnera o tym, że historia Polski sprowadza się do porażek. Nie są to sukcesy, ale to też nie totalne klęski. Jest to coś pośrodku, co ciąży na nas. – Takie życie w zawieszeniu. To bardzo trafna opinia. Jest to też rodzajem poszukiwania duszy polskiej, stawianiem pytania, gdzie się znajduje ten prawdziwy Polak. Ja ostatnio widzę, że obserwacje księdza Józefa Tischnera całkowicie się zgadzają. Można o tym przeczytać w jego książce „Nieznośny dar wolności”, którą bardzo serdecznie polecam. Wydana razem z „Homo Sovieticusem”? – Tak, to chyba zbiór wykładów albo artykułów, które publikował w swoim czasie, niezwykle aktualnymi również na ten moment. Napisane ponad dwadzieścia lat temu są nadal bardzo trafne i bardzo bolesne. Polacy przez całą historię swojego narodu zgłębiali umiejętność niszczenia innych, która to niewątpliwie zapisała się w naszych genach. Czy miały to być państwa rozbiorowe, czy najeźdźca hitlerowski czy też państwo sowieckie. Nadszedł w końcu jednak ten moment, kiedy sami musimy zbudować coś własnymi rękami. W miejscu, które nie jest już miejscem do odbudowy, a miejscem do wspólnej kreacji, stworzenia czegoś wspólnego. To bardzo, bardzo trudne. To jest tym trudniejsze, że nie wiemy, co chcemy stworzyć… – …zaczynamy od zera, nie wiadomo dokąd dążymy. Kiedy jest wszystko odbudowane, trzeba wszystko ze sobą zespolić, czyli po prostu dojść do porozumienia. Myślę, że jest to nasze zadanie narodowe, żebyśmy, tak jak wyłuszcza to też Tischner, zaczęli po prostu się komunikować i słuchać, tworząc społeczeństwo. Wspólnotę. – Wspólnotę, w kraju, w którym wszyscy żyjemy i zaczynamy się rozumieć, a nie zwalczać. To taki syndrom Polaka za granicą, stroniącego od polskich środowisk i od obywateli swojego kraju. Najlepiej czuje się on wśród gości zagranicznych. Czytałem kiedyś wzmiankę, chyba w „Polityce”, z wieków średnich, o słowach pewnego Włocha opisującego Polaków: „Bardzo dziwny naród, który ufa bardziej tym, którzy pochodzą z innych krajów, aniżeli samym sobie. Gotowi są oddać wszystko gościowi zza granicy, natomiast między sobą się kłócą. Bardzo łatwo nimi manipulować”. To też można odnieść do tego powiedzenia, że nikt Polaka na emigracji bardziej, za przeproszeniem, nie wychuja, niż drugi Polak. – Takie są stereotypy, aczkolwiek… to są, na szczęście, tylko stereotypy, bo szczerze mówiąc nie jest tak do końca. Sądzę, że to się jednak zmienia i że istnieje ta inna płaszczyzna, na którą powoli otwieramy oczy, chociażby dzięki najzwyczajniejszym wnioskom mówiącym o tym, że ze wspólnego obcowania płyną korzyści większe niż z kłótni. Wystarczy spojrzeć na naród żydowski, który wychodził zawsze obronną ręką przez wiele, wiele wieków swojej historii, mimo że na te czy inne sposoby był niszczony. Byłem świadkiem takiej historii, że supportujący nas na kilku koncertach w Polsce zespół chłopaków grających muzykę elektroniczną z Izraela dostawał wsparcie w każdym mieście. Jaki to był zespół? – To był mały, ale dynamiczny i już popularny, choć jeszcze na małą skalę, na całym świecie zespół Bonafide 3000. Widziałem jakie mieli wsparcie od swojej ambasady, od ludzi, którzy w danym mieście się znajdowali, kręcili filmiki, gwarantowali nocleg albo przejazd stąd dotąd czy też proponowali posiłki. Myślę, że to jest właśnie droga do tego, żeby budować, żeby odnosić sukces. Polacy zaczynają zauważać, bo nie są idiotami, że droga poprzez niszczenie prowadzi tylko do niszczenia. Jesteśmy bardzo dynamicznym, inteligentnym i ambitnym narodem, tylko musimy z siebie wykorzenić tę nutę braku ufności, chociaż całkowicie uzasadnioną na tym etapie historii. Czyli te nasze rozmowy oprzeć trzeba na samym początku na zaufaniu, na słuchaniu siebie? – Może nie na samej ufności, bo doświadczając pewnych niemiłych rzeczy, które niesie za sobą kapitalizm, trudno jest wydobyć tę ufność tak naprawdę. Nie chodzi o to, żeby wpuszczać do domu podszytego wnuczka i oddawać mu złote monety za sto tysięcy albo oszczędności całego życia, jak to podobno zrobiła pewna babcia w Warszawie. Chodzi o to, żeby nie traktować go powierzchownie i już na pierwszy rzut oka jako wroga. Ja to obserwuję często u panów pilnujących parkingów. Kiedy wjeżdża się na taki parking, od razu jest się traktowanym jako złodziej, oszust albo ktoś, kto chce zburzyć święty spokój tego człowieka. Dopiero kiedy pozna moją twarz to słyszę: „Aa, to pan, Boże, zapomniałem, że pan ma też tutaj prawo do parkingu. Nie szkodzi, że pan nie ma tej kartki”. W stu procentach zmienia się podejście takiego człowieka. Niestety większość sytuacji między ludźmi rozgrywa się na samym wstępie. Jeśli czujesz negatywną i złowrogą energię, która za trzy sekundy się nie odmieni, to nic nie wyjdzie z komunikacji i tym samym z porozumienia. Śliwa też jest takim przykładem, sam dramat ukazuje przykłady ludzi, którzy pozostają na tej powierzchni wrogości i zawieszenia. Działając przeciwko sobie i wzajemnie się oskarżając, napędzają tę przestrzeń, w której tak naprawdę nic dobrego się nie wytworzy. Dramat jest opisem ludzi poruszających się na płaszczyźnie niezrozumienia, natomiast w muzyce i w tekstach piosenek zawarta jest płaszczyzna ich podświadomości – to, co nimi powoduje, przyczyny takiego, a nie innego ich zachowania, ich słabości, kompleksy, złe wychowanie, złe doświadczenia życiowe, frustracje i cierpienia. Mimo tych nierozwiązanych problemów z samym sobą, decydują się wkroczyć na drogę rywalizacji, którą serwuje nam wszystkim codzienne życie w wielkim mieście, konsumpcjonizm. Udział w tym wyścigu jest koniecznością. To część postępu cywilizacji. I w tej sytuacji ludzie nie zawsze mają wyrównany rachunek sumienia z samym sobą. Co zresztą widać na przykładzie głównego bohatera dramatu, który chcąc się wyróżnić planuje dokonać zamachu. Poddanie skuteczności jego planu w wątpliwość przez autystyczne dziecko dobrze oddaje śmieszność Śliwy, który nie potrafi zrealizować czegoś podług własnych intencji. – Nie potrafi tego zrobić we właściwy sposób. Cały czas jest krok z tyłu. Próbuje naśladować bezwładnie i bezwiednie rzeczy, które są trzy kroki przed nim i dlatego nie udaje mu się dokonać zamierzonych przez siebie czynów. Zresztą ostatecznie tego zamachu nie dokonuje. On po prostu zawiesza się w swoim epileptycznym świecie, w następstwie ataku, pozostając takim duchem bez odpowiedzi. Czyli nie będzie żadnego rozwinięcia tej historii? – Nie, to jest zamknięty dramat. To jest zamknięta formuła. Puentą tego dramatu jest wieczny czyściec, w którym znajdujemy się dokonując ciągle złych decyzji. Śliwa w tym wiecznym czyśćcu porusza się, podejmując złe decyzje i nie będąc w zgodzie z własną duchowością i moralnością. Ze swoją duszą wykracza poza nią, doznając nieustannego dysonansu między rzeczywistością a tym, co tak naprawdę w nim jest, co zostało zakodowane poprzez nauki, harcerstwo, religię, rodzinę i socjalistyczny ustrój, w którym był wychowywany. On próbuje poza to wykroczyć, ale nie jest mu z tym dobrze i zawiesza się, czyli dostępuje takiego wiecznego piekła na ziemi, tzw. czyśćca. Jest jeszcze postać małej, rudej dziewczynki. Jest to personifikacja tego, co w nim najczystsze i najpiękniejsze, i co w pewnym okresie zostało okryte brudem. To po prostu personifikacja jego duszy, która została źle potraktowana w jakimś okresie swojego życia. Sprzeniewierzył się swoim ideałom, nie chce i nie potrafi pogodzić ze swoją miłością i ze swoim pięknem, które znajdują się w jego duszy. Ona zostaje przy nim do samego końca, bo towarzyszy mu w ostatniej scenie. Czyli Śliwa cały czas próbuje swoją wrażliwość zaadaptować, bezskutecznie, do świata rzeczywistego? – Nie potrafi dokopać się do tego, co jest w nim, bo ma kompleks tego, co się dzieje na zewnątrz. Całe życie był frajerem, chciał udowodnić, że tym frajerem nie jest, a niestety powinien był zrobić krok odwrotny, polegający na zgodzeniu się z tym, że jest frajerem. Prawdopodobnie by wtedy uzyskał porozumienie ze sobą. „Oddychanie bez ścisku gęstych form, wyjście poza tekst”. To recepta na pogodzenie się ze sobą, ze światem, na pełne przeżywanie? – To rodzaj medytacji. Oczywiście bardzo trudno taki stan osiągnąć, bo to wymaga pracy nad sobą, również tej duchowej. Wymaga też oczywiście pozbycia się tego, co jest na co dzień dla nas najważniejsze. Natomiast nie jest to wszystko nam takie obce. Każdy z nas będąc dzieckiem, przeżywał świat takim jakim jest, nie nakładał na niego filtrów związanych z własnymi pragnieniami albo tak naprawdę związanych z pragnieniami innych, które przypisujemy sobie samym. W ten sposób udajemy, że chcemy tego samego, czego chcą inni. To jest ta nieznośna formuła nieustannego naśladowania, mimesis, w celu stania się lepszym. To jest ta pułapka zazdrości, w którą wpada człowiek. Na niej opierają się wszystkie dziesięcioro przykazań. Efektem jest naśladowanie innych, zamiast porozumienia się ze sobą samym. Dwa razy Śliwa wychodzi poza kontekst. Ma ten dar widzenia prawdy, który objawia się w jego atakach padaczki. Wtedy widzi rzeczy takimi, jakimi są, doznaje spokoju, ale niestety nie dzięki sobie, a chorobie, którą w sobie nosi, no i… to nie jest recepta tak naprawdę, bo nie wykupimy na to leku. Receptę na to, jak tę rzeczywistość odbierać, każdy z nas nosi w sobie, ale tak naprawdę wielu ludzi ma z tym kłopot. Ja sam piszę ten dramat nie dlatego, że znam sposób dotarcia do siebie, do swojego wewnętrznego spokoju, tylko dlatego, że właśnie nie potrafię tego dokonać. Nazywam rzeczy, które chciałbym mieć, a nie umiem ich osiągnąć. Wiem, że są, bo czytam o nich w książkach. Wszystko zostało już powiedziane cztery wieki przed naszą erą, kiedy Platon wypowiadał się na temat tego, jak świat jest ukształtowany. Tutaj uprzedził pan moje pytanie, czy Piotr Rogucki znalazł sposób na oczyszczenie, swojego rodzaju katharsis. – Ja sposób znalazłem, ale nie mam czasu na to, żeby go zastosować (śmiech). Czyli jest to cały czas krążenie po ciągle tym samym czyśćcu niespełnienia. To jest właśnie to nasze zalatanie, wieczny brak czasu. – Tak, natomiast bardzo bym chciał, żeby to zaczęło się zmieniać. Nie zmienia to faktu, że mam jeszcze do wykonania parę rozedrganych ruchów (śmiech)… Nie są to tylko moje spostrzeżenia, co do tego, że da się żyć inaczej. Tak naprawdę można uczestniczyć w tym pędzie, ale będąc tylko obserwatorem. Przy okazji każdego wywiadu wspominam o ruchu ze Stanów Zjednoczonych „Mindfullness”, czyli pełnia świadomości. Nie jest to jakiś ujednolicony, usystematyzowany ruch. Wystarczy wejść na Itunesa albo na jakiś portal z aplikacjami i pojawiają się dziesiątki aplikacji, które pomagają pracować nad uzyskaniem równowagi psychicznej oraz duchowej w dniu powszednim. To już nie chodzi nawet o jakiś kontakt z bogiem, o jakąś religijność czy o głęboką duchowość, tylko o kontakt z samym sobą i z tym, co nas otacza. Gdy byłem małym dzieckiem, idąc przez las słyszałem głosy ptaków, szum wiatru. Teraz słyszę tylko swoje myśli, które podpowiadają mi o tym, czego jeszcze nie zdążyłem zrobić albo o tym, o czym zapomniałem już, że miałem to zrobić. Nieustające mrowienie fantomowe lewej nogi na wysokości uda, gdzie noszę telefon, który sprawia wrażenie, że on cały czas wibruje, informując mnie o dziesiątkach połączeń, które tak naprawdę nigdy nie miały miejsca (śmiech)… To jest straszne. To jest też straszne, że paradoksalnie ucieka się obecnie do aplikacji, żeby osiągnąć spokój ducha, a kiedyś nie trzeba było niczego, żeby to osiągnąć. – Takie było życie. Teraz pęd technologiczny i cywilizacyjny wciąga nas jak wir i to nie są już puste słowa, tylko realne zagrożenie, które dotyczy każdego z nas. To na szczęście jest również zagrożeniem dla korporacji. Zdają sobie z tego sprawę, że człowiek zaganiany nie jest produktywny, więc myślę, że nasz świat za niedługo zacznie zwalniać, dlatego że korporacje odniosą z tego większe korzyści. Dzieci, które medytują w szkole podstawowej odnoszą o 10, 20, 30 % lepsze wyniki w nauce, niż te, które tego nie robią, bo są w stanie skupić się na jednym zadaniu i wykonać je od początku do końca. Czyli raczej ewolucja, a nie rewolucja? Kolejny błąd Śliwy, zakładającego, że rewolucja, polegająca na tworzeniu od zera, będzie początkiem czegoś lepszego. – Tak, dokładnie, to jest kolejny poziom ewolucji. Należy pogodzić się z naturalnym procesem, który już trwa i mówi się o nim na całej Ziemi. Ten proces nie jest reprezentowany przez żadne autorytety, nie ma swoich przywódców. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie. To proces łączenia się ludzi, którzy jeszcze czasem nie wiedzą o swoim wspólnym istnieniu, którzy po prostu zdecydowali się na spokojne życie i wykonywanie swojego zadania bez specjalnego afiszowania się i wykłócania o swoje. Bez rewolucji, ponieważ każda rewolucja, jak mówi Kuba Wandachowicz z zespołu Cool Kids of Death w artykule w „Gazecie Wyborczej”, prędzej czy później zostanie użyta na potrzeby komercyjnych przedsięwzięć, które będą chciały zbić na tym kapitał. To po prostu kolejny etap w postępie cywilizacyjnym, raczej na poziomie rozwoju umysłowego i socjologicznego, którego celem jest stworzenie takiej wspólnoty, która nawzajem będzie się szanowała, nie przeszkadzając sobie i nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Łącząc wiele dyscyplin sztuki jakimi są muzyka, teatr, także w pewien sposób sztuki wizualne, wykorzystuje pan w Śliwie szeroko pojętą komercję do tego, żeby pokazać jak to wszystko powinno, mniej lub więcej, wyglądać? – Nie jak powinno, ale jak wygląda. To jest tylko odzwierciedlenie obrazu otaczającej mnie rzeczywistości. Śliwa nie ma za zadanie przybliżyć sposób jak znaleźć drogę do siebie? – Nie, ma pokazać, że to po prostu jest, że są te inne warstwy niż tylko ta, w której na co dzień uczestniczymy i nie pozwala nam zasnąć wieczorem, ani skupić uwagi na jednej rzeczy. Oczywiście generalizuję, ale mówię o czymś w skrajnej formie, czyli o zagrożeniu. Nie każdy nie ma dostępu do własnej duchowości. Są ludzie, którzy ją znajdują, ale również im czasami jest odbierane to prawo do swojej duchowości. Pójście do kościoła jest już w tym momencie deklaracją polityczną, a tak nie powinno być. Kiedy ktoś idzie do kościoła, to idzie tak naprawdę szukać duchowości, a nie swoimi krokami głosuje na jakąś partię. To obrzydliwe, że można tak w ogóle myśleć. Chciałem przyjrzeć się tej rzeczywistości i w rozmowach takich jak ta dowiaduję się, że istnieją płaszczyzny znacznie głębsze niż te przedstawione nam przez dzienniki telewizyjne albo sloganowe nagłówki w gazetach. Czyli nie boi się pan, że to interdyscyplinarne dzieło łączące muzykę, teatr i sztuki wizualne spotka się z niezrozumieniem ze strony odbiorców? Bo nawet sam tekst sztuki jest dość niejednorodny, niełatwy do przyswojenia. – Jest otwarty, po prostu. Jest zestawieniem różnych sytuacji, napięć, zdarzeń i emocji. Dlaczego tak to zrobiłem? Ponieważ jest to odpowiedź na współczesną formę komunikowania się z rzeczywistością każdego z nas. Nasz mózg próbuje oswoić informacje w sposób, jaki przeglądamy Internet, czyli fragmentarycznie. Włączam jedną, drugą, trzecią kartę przeglądarki, przerwa na fajną piosenkę na Youtube, nagle wyskakuje jakaś informacja na Onecie, odpiszę jeszcze znajomemu na maila, ach zadzwonił telefon, a powinienem zrobić kanapkę, bo właśnie tosty wyskoczyły z tostera. Tak jest stworzony ten dramat, tak jest stworzona ta płyta i sądzę, że to nie jest nieprzyswajalne. Druga sprawa, jeżeli ktoś coś z tego będzie chciał zrozumieć, to będzie musiał dokonać wysiłku interpretacyjnego, stając się współuczestnikiem aktu twórczego poprzez to, iż sam dokańcza tę pracę twórcy w swoim umyśle. I to zarówno pod względem muzycznym, jak i względem tekstu. Dzięki takiej formule do płyty czy dramatu można podejść z zupełnie różnych kierunków, wychodząc również całkowicie innymi. To rodzaj takiego szwajcarskiego sera. Po prostu trzeba zajrzeć do siebie. – Dałem swobodę wypowiedzi odbiorcy, poruszając tylko pewne sprawy. Chciałem być jak najmniej inwazyjny, jak najmniej narzucać interpretację ze swojej strony. Teraz, co prawda, narzucam ją podczas tego wywiadu, ale też nie jest ona jakoś super precyzyjna. Powiedzmy trochę o postaci matki, operującej prostym językiem. Podobnie jak my otwieramy cztery karty przeglądarki, tak ona w jednej wypowiedzi skacze po paru wątkach. – Bo próbuje nadążyć za tym światem choć trochę. Przez słowa matki prześwituje brak kontaktu z synem, jakiś żal. Ona cały czas służy komuś, cały czas albo wekuje słoiki dla męża, albo szykuje sweter dla syna. Cały czas czuje, że nikt się z nią nie komunikuje. Ona utyskuje, płacze, żali się, jest matką pozbawioną swojego celu, swojej rodziny, a jednak cały czas jeszcze pracuje na pełnych obrotach, obsługując całą rodzinę. Mimo że tej rodziny już nie ma, mimo że rozmawia z synem tylko przez Skype. W każdej scenie matka przypomina nam o nieuchronnej śmierci. Każde jej wejście, na początku, w środku albo na końcu sceny, informuje o kolejnej śmierci w rodzinie, na klatce schodowej, umarł sąsiad, ciotka umarła, kolegi Bolka syn umarł. „Wracaj synku, jakoś sobie poradzimy”. To jest takie memento mori – marnujesz czas, a tu mnie już za chwileczkę może nie być. Widzimy też dekonstrukcję tradycyjnego formatu rodziny, jaką pamiętam z okresu dzieciństwa, kiedy mieliśmy czas, żeby z rodzicami posiedzieć w parku całą niedzielę na kocu. Brało się kanapki czy obiad, piło się ze śmierdzącego termosu herbatę. Jeszcze pamiętam zapach tej zużytej już gumy, która otaczała ten termos (śmiech). Tak spędzał czas każdy Polak, w tym parku, gdzie czasami nie można było znaleźć miejsca na koc. Sam po sobie widzę to wszystko, kiedy dzwoni mama z domu. Nawet nie zapamiętam połowy rzeczy, o których mówi, bo cały czas myśli się o tym, co mamy do zrobienia… – I nawet nie słyszysz. Wychodząc poza temat Śliwy, niedawno był pan z Comą na Wyspach. Jak wyglądają rozmowy z rodakami tam, na emigracji? – Tak, w Anglii i Irlandii graliśmy siedem koncertów. Ja widzę dwie kategorie: do pierwszej należą ludzie, którzy się zawzięli, pogodzeni z losem ciężko pracują i zbierają pieniądze, odkładając je na przyszłość, drugą tworzą wieczne dzieciaki, trzydziestopięciolatki, którzy zachowują się jak osiemnastolatki na haju pod wpływem używek czy też niezdrowych emocji. Generalnie u każdego wyczuwa się atmosferę takiego nienasycenia, rozżalenia, rozgoryczenia, że to się potoczyło tak, a nie inaczej, że kraj nie dał im jakiegoś zabezpieczenia. W tej Anglii zasuwają tak samo ciężko albo nawet jeszcze ciężej, niż gdyby pracowali w Polsce. Niewielu z nich naprawdę zaakceptowało tę sytuację i odnalazło się tam, przynajmniej ja to tak odczytuję. Ci, którzy to zaakceptowali na pewno wykazali się ogromną dozą samodyscypliny i wielkiej pokory wobec sytuacji, która ich spotkała. Na pewno nie wszyscy chcieli tam pojechać na zawsze. Żeby zaistnieć, przeszli mnóstwo niesamowicie ciężkich prób. Zanim np. udało im się skończyć studia, pracowali jednocześnie w sklepie obuwniczym lub aby zostać policjantem w Manchesterze, musieli terminować w tej policji wcześniej dwa lata jako wolontariusz, wykonując w tym czasie inne czynności, żeby utrzymać rodzinę. Jaka pokoncertowa rozmowa tam utkwiła panu najbardziej w pamięci? – Niestety te pokoncertowe odbywają się sloganowo i sprowadzają się zazwyczaj do wzięcia autografu. Generalnie mówią: „Jesteśmy spragnieni polskości, ale nigdy tam nie wrócimy, nawet na święta”. Niektórzy mówią tak, jakby się chcieli zemścić na kraju, który w ten sposób zmusił ich do takiego właśnie życia Nie chcąc za bardzo wchodzić w politykę, nawet sam prezydent, który często mówi o wspólnocie, nie zachęca ich do powrotu. – Nie wiem, nie orientuję się we współczesnej polityce. Szczerze mówiąc, stronię od tego, aczkolwiek myślę, że prawdziwe życie rozgrywa się poza polityką i to właśnie tam dokona się prawdziwy przełom i rozwój. Polityka jest już miejscem zużytych sloganów, którym nikt nie ufa. Kompromitują się te wszystkie gazety, publikując spłaszczone do poziomu skandalicznego nagłówka, który sprowadza się do niczego więcej niż pierwotnej potrzeby zaspokojenia ciekawości. Reszta jest tylko demagogią. Dzisiaj na stacji benzynowej widziałem gościa przechodzącego koło stoiska z gazetami. Tak czytał sobie, czytał i kumpel podchodzi do niego i mówi: „Co ty robisz? Chcesz coś kupić?”, „Nie, chodzę i czytam, co oni tu, kurwa, wypisują”. Ludzie już nie wierzą w to, co publikują media. Guy Debord w książce „Społeczeństwo spektaklu” odsłaniającej zasady rządzące współczesnym światem napisał, że wszystko w zasadzie sprowadza się do ekonomii i pieniądza. To chyba bardzo dobrze odpowiada temu, o czym rozmawiamy. – No tak i to właśnie to powoduje, że w swoim monologu Śliwa mówi, że drgamy jak takie małe, ciasno opakowane atomiki. Jeśli to zaraz nie wybuchnie łańcuchowo, to będziemy mocno zdziwieni. W odniesieniu do „Społeczeństwa spektaklu” zastanawiałem się czy ludzie do Dworu Artusa nie przyszli na Roguckiego, tylko żeby łyknąć trochę rozrywki? – Nie, nie, nie. Rozrywki znacznie więcej znajdą gdzie indziej, i to lepiej rozreklamowanej i przynoszącej więcej ludycznej radości. Tutaj chodzi chyba jednak o rodzaj takiej wymiany energetycznej, o rodzaj komunikacji na poziomie szczerości przekazu i rodzaju takiego wewnętrznego wsparcia, które ja i publiczność odczuwamy po koncertach. Czujemy się po prostu troszeczkę lepiej. Wspieramy w ten sposób swoje dobre emocje, bo to wszystko na tym się opiera. W swoim czasie próbowałem naśladować rockmanów, którzy mieli stosunek do życia raczej destrukcyjny. Taka też jest energia rocka – burząca, rewolucyjna, ale nie czułem się z tym do końca dobrze. To co teraz robię powinno być maksymalnie uczciwe i zgodne z moim wnętrzem, a stojąc na scenie kompletnie się otwieram i uwalniam od kompleksów, również wykonując mocnego rocka. Wypracowanie tego tak naprawdę zajęło mi jakieś 15 lat. Słuchacze obdarowują cię poczuciem takiej właśnie wolności, ale nie takiej jaką ją kiedyś pojmowałem. Ona przejawia się raczej tym, że nie musisz nikomu czegokolwiek udowadniać. Skojarzyła mi się postać rapera Zeusa, który przed przeżytą depresją jego środki wyrazu były o wiele bardziej buntownicze i nawet agresywne. – Operował zapewne jakimś tam formatem. Coś takiego. Po wyleczeniu się z depresji, nie wstydził się pokazywać swojego wrażliwszego, bardziej ciepłego oblicza. Przyrównując go do innych raperów, można powiedzieć, że to taki dobry chłopak. – Taki do rany przyłóż (śmiech). Ja nie mówię, że jestem dobry, bo nadal prowokuję, ale prowokuję raczej w dobrym duchu, żeby uwolnić ludzi od nich samych. Nie można pozwolić sobie na bycie ciepłą kluchą, tylko trzeba toczyć jakiś bój z samym sobą i ze swoją stagnacją. Każdy z nas, żeby być wolnym, musi wykonywać nieustającą pracę, bo nic nie jest dane na zawsze, a już najpewniejsze w świecie jest to, że wszystko czego dokonałeś do tej pory, jutro będzie już kompletnie nieaktualne. Żeby być dobrym biegaczem, nie wystarczy raz dobrze pobiec maraton. Trzeba bez przerwy trenować. Tak samo jest z poczuciem wolności i ze swoją duchowością. Jeżeli chcesz być bliżej siebie samego, to musisz wykonywać codzienną pracę na rzecz świadomego podążania w tym kierunku. To, że idzie się do fryzjera i ostrzyże włosy, nie oznacza tego, że zawsze będzie się tak wyglądało. Podobnie było właśnie w przypadku Zeusa, który odnalazł się po depresji, ale nie w ten sposób, że wrócił do siebie sprzed choroby, ale odkrył siebie całkiem na nowo i wykonywał pracę, żeby z tego odkrycia wydobywać jak najwięcej. – Na bazie porozumienia z sobą można dopiero coś budować, mimo że czasami to właśnie ono stawia ciebie w opozycji do wszystkiego tego, co do tej pory dokonałeś. Na przykład budujesz sobie bazę hejterów, którzy nie rozumieją i nie czują dlaczego poszedłeś w innym kierunku niż oni oczekiwali. Baza hejterów szczególnie chyba stała się widoczna, gdy stał się pan jurorem w telewizyjnym programie? – Oj nie, to nie był największy ich nawał. Akurat to spotkało się z całkiem sporym zrozumieniem, większym niż się spodziewałem. Najwięcej hejterów zebraliśmy po wydaniu z zespołem albumu „Czerwony”, naszej ostatniej, czwartej płyty. Wtedy fala hejterstwa mnie zaskoczyła i zdruzgotała. Przerosła nasze oczekiwania, chociaż po wydaniu pierwszego utworu, który był na pół popowy, wiedzieliśmy, że tak będzie. Później było już tylko coraz lepiej. Nawet to jurorowanie ludziom nie przeszkodziło. Jakie wartości odnajduje pan w tym programie dla siebie? – W byciu jurorem odnajduję te wartości, które usprawiedliwiają moją obecność tam, postrzeganą generalnie negatywnie. Chociaż zastanawiają mnie tego powody, bo nikt nie dał mi odpowiedzi, dlaczego udział w takim programie jest zły, a wielu tak uważa. Może po prostu uderza w ludzi dysproporcja, kiedy pewne pojęcia nie są już tak proste i mieszają się. Mówią o tym słowa z dramatu: „Off jest mainstreamem, mainstream jest Offem”. – Dokładnie, zależy to od punktu widzenia. Kiedy coś widzi się w innej perspektywie, może się to stać zupełnie nieważne. Ja znalazłem swoje miejsce w tym programie, po prostu pomagam, w najprostszy sposób, dając jak najlepsze rady, zgodne z moim doświadczeniem, sumieniem i oglądem rzeczywistości. Wyciągam także ludzi stamtąd na zewnątrz. To są sporadyczne przypadki, oczywiście nie da rady zaopiekować się wszystkimi, ale zdarza mi się zaprosić na trasę koncertową, zrobić z kimś duet, tak jak tutaj na płycie. Z Klaudią Wieczorek, znaną zresztą z programu. – Dokładnie. Wspieram debiutujące zespoły na Facebooku, gdzie mam większy niż one zasięg. Dołożę swój głos do duetu, napiszę jakiś tekst. Na tyle, na ile mogę, w najprostszy sposób, pomagam, nie chcąc być pasożytem, który siedzi tam w tym jury i czerpie korzyści tylko dla siebie, stając się popularną gębą. Ma pan już jakieś plany na przyszłość? Szykują się może jakieś duety? – Nie, na razie chcę skupić się na zrealizowaniu swojego materiału i bardzo ważnej dla mnie trasie koncertowej z nim związanej. Chciałbym, żeby to były tzw. koncerty fabularne. A później może spektakl. Fabularne, to znaczy? – To znaczy oparte na pewnym wydarzeniu, oczywiście związanym z dramatem. Chciałbym, żeby na scenie odbywała się jakaś historia. Tak, jak to było w przypadku Lokiego, gdzie jednak były to raczej sytuacje improwizowane. Tutaj chciałbym, żeby były one bardziej spójne i zaprogramowane. Wszystko to zobaczymy w Dworze Artusa? – Nie, dzisiejszego dnia nastąpi pożegnanie ze starą formułą. Jest to wersja akustyczna i dlatego nie będę grał nowych utworów. To są zupełnie inne kawałki, których na marimbie i wiolonczeli nie da się zagrać. W trasę koncertową związaną z najnowszym albumem ruszam dopiero w marcu przyszłego roku. Ulubiona piosenka na Śliwie? – Na Śliwie lubię bardzo „Ludzkie wrony”, też „Całuj się” i „Mama Ja z kolei „Mama i piosenka ostatnia. – Ostatnia? „Płyń” to mój utwór zaaranżowany i wyprodukowany przez Cosovel. Także bardzo lubię ten kawałek. Lubię zresztą je wszystkie, bo nad każdym spędziłem bardzo dużo czasu i każdy jest obrazem tego, co chciałem przekazać. Podpisuję się pod wszystkim, co się tam dzieje. No i to widać, choć może nie przy pierwszym zapoznaniu się z dramatem i płytą. – Ta płyta może odrzucić na samym początku. Może. – Wydaje się czasami takim kompletnym chaosem albo co najmniej niespójna. Tym bardziej, jeżeli nie przeczyta się dramatu, przychodzą do głowy pytania: „Co on zrobił?” – Że na początku to jest takie nie do końca, prawda? To fajnie, że ostatecznie to się tak uzupełnia. Ale na koniec można dojść do tego, że to wszystko jest spójne i wyrażające coś. – To super. To była właśnie moja największa obawa przed pierwszymi wywiadami, czy to jest komunikatywne, ale jeszcze nie było osoby, która by powiedziała, że nie jest. To jest super, a bywało odwrotnie wiele razy, np. w przypadku Comy, czego nie rozumiem, bo ja tam stosowałem inna metodę. Tam chciałem narzucić interpretację ze swojej strony, a przecież nie każdy wpada na te same tropy i trafia na te same dzieła, co ja. To jest chyba ciekawsze i wartościowsze, kiedy nie narzuca się czegoś. – Lepiej zapraszać do współudziału. [Fot. Paula Gałązka]
To jest moje amatorskie video, które miało na celu nie przedstawienie zespołu, ale piosenki 'Wrony'. Wielkie dzięki dla fanów comy, którzy mnie oświecili, że
Dziewięć piosenek, nic ponadto. Jest nawet taki film, 9 songs, choć poniższy tekst raczej nie będzie zaliczał się do erotyki, a właśnie taki gatunek reprezentuje wspomniana produkcja. Trzech redaktorów, z których każdy miał wybrać trzy piosenki, które z całego ogromu miłosnych utworów – zagranicznych i polskich – chciałby zadedykować ukochanej osobie. Temat może wydawać się zbyt intymny, jednak nikt nie składa tu żadnych deklaracji. Dzielimy się raczej uczuciami, które wzbudzają w nas dane utwory, podbudowane dodatkowo wspomnieniami lub obrazem ukochanej osoby, która nieodłącznie z takim utworem idzie w parze. Poniżej znajdziecie więc dziewięć muzycznych kawałków z wytłumaczeniem, dlaczego właśnie ten utwór nadaje się na dedykację dla drugiej połówki lub osoby, która mogłaby nią być. Mamy nadzieję, że wybrane przez nas utwory spodobają się również Wam i że znajdziecie w nich choćby ułamek emocji, które odnajdują w nich Mateusz, Jakub i Sylwia. Mateusz Cyra 1. Eminem – Space Bound Eminem to specyficzny artysta. Obok jego osoby oraz jego dorobku muzycznego objętnie przejść się nie da. Albo się go lubi, albo nie. Ja jestem jednym z tych, których zaliczyć można do (psycho)fanów. Moja przygoda z Marshallem Mathersem trwa od 2001 roku i śmiem twierdzić, że znam jego twórczość na wylot. Jego teksty zawsze są skomplikowane, złożone, ostre, niejednoznaczne, pełne odniesień i do bólu szczere. A już piosenki o miłości są w jego wykonaniu najcięższe, bo emocje przelewają się do wnętrza słuchacza, a poszczególne słowa tak wbijają się w umysł, że nie sposób nie nosić ich w sobie długi czas, tym bardziej, jeśli utożsamiamy się z konkretnymi wersami. Tak właśnie mam z piosenką Space Bound, która pod żadnym pozorem nie przypomina typowej miłosnej ballady, ale w niczym nie przeszkadza jej to, żeby być moją ulubioną piosenką o uczuciu, jakim zagubiony, wielokrotnie raniony i zrezygnowany mężczyzna może obdarzyć kobietę swojego życia. To również jedna z tych piosenek, w których świadomy facet jeszcze na samym początku ma przykrą świadomość, że kiedyś nastąpi koniec, obojętnie jaka byłaby jego przyczyna – śmierć, zdrada, znudzenie. Ten prosty muzycznie, acz zagmatwany tekstowo, utwór dzieli miłość na trzy etapy. Początek, w którym podmiot liryczny jasno wyraża swoje rodzące się uczucia względem ukochanej, aczkolwiek mając w pamięci liczne wcześniejsze niepowodzenia, jest mocno asekuracyjny i zdaje sobie jasno sprawę z tego, że jest zimny, niełatwy w obyciu, wypruty z emocji niemalże. Padają jednak istotne stwierdzenia, że oto ta kobieta musi być czarodziejką, bo dokonała niemożliwego – zdobyła jego zaufanie i zapiera mu dech w piersiach, a on sam odczuwa coś, co można porównać do eksplozji z każdym “zwykłym” przytuleniem. Druga zwrotka to już nieco inne emocje, choć nadal tak samo silne. Podmiot liryczny w dalszym ciągu w obecności ukochanej odczuwa dreszcze, a kiedy jej przy nim nie ma, jest bezsilny. Przychodzą jednak pierwsze komplikacje, możliwe, że wywołane poprzez prozę życia, a mężczyzna zdaje sobie sprawę, że miłość to nie konkurs, że nie musi pokonywać żadnego innego faceta, ale kiedy tylko ona przestanie go chcieć, nie będzie miał nic do powiedzenia. Prosi ukochaną o jedną istotną rzecz – żeby mu obiecała, że kiedy się załamie i przed nią otworzy, nie będzie popełniał błędów. Niesamowite. Trzecia zwrotka to niezwykle sugestywna, mroczna wizja oraz błagalny wręcz apel o jeszcze jedną, ostatnią szansę. To już ostatni etap miłości, w którym nieuchronność końca zdaje się być nieodwracalna. To tutaj padają najbardziej emocjonalne słowa, w których mężczyzna wykłada kawę na ławę: I love you so much it hurts Never mistreated you once I poured my heart out to you Let down my guard swear to God I’ll blow my brain in your lap Lay here and die in your arms Drop to my knees and I’m pleading Czy może być większe oddanie drugiej osobie? Czy można jeszcze lepiej przekazać drugiej osobie, jak bardzo się ją kocha? Eminem pokazuje, że tak. W przewrotny i kontrowersyjny sposób przeskakuje z błagania, do prób zamordowania ukochanej, byleby ta tylko od niego nie odeszła… Chwilę później okazuje się jednak, iż była to tylko mroczna wizja i artysta/podmiot liryczny robi kolejny krok w ukazaniu bezgranicznego uczucia: Tears stream down both of my cheeks Then I let you go and just give and before I put that gun to my temple I told you this… And I would have did anything for you To show you how much I adored you But it’s over now It’s too late to save our love Just promise me you’ll think of me every time you look up in the sky and see a star… Piosenkę spina refren, w którym podmiot liryczny porównuje się do kosmicznej rakiety, która zmierza wprost do celu, a celem jest ukochana, którą porównuje do księżyca. Jednak kończąca utwór sekwencja zmienia ostatni wers na: I’m a space bound rocket ship and your heart’s the moon And I’m aiming right at you, Right at you Two hundred fifty thousand miles on a clear night in June And I’m so lost without you Without you Without you… Eminem - Space Bound (Official Video) Może dziwić wybór takiej piosenki, bo to niezwykle smutny utwór, skłaniający do wielu przemyśleń nad naturą człowieka, kondycją związków międzyludzkich oraz ukazujący mroczną, przytłaczającą wizję zakończenia. Space Bound pokazuje jednak niewiarygodną siłę uczucia w sposób bezpośredni. Nie potrzeba zawiłych metafor czy upiększonych zdań, żeby przekazać ukochanej, jak bardzo się ją kocha. Wystarczy, żeby wiedziała, że ten zgrywający twardziela milczek opuścił dla niej gardę i oddał jej całego siebie, wiedząc, że zrobi z tym to, co zechce, jednak wierząc, że nie utwierdzi go w przekonaniu, że miłość to zło. 2. Piotr Rogucki – Mała To jeden z najważniejszych utworów w moim życiu, dlatego nie mogło zabraknąć dla niego miejsca w tym zestawieniu. Mała towarzyszy mi nieustannie od ponad czterech lat i w magiczny sposób wdarła się w moje życie. Nie wiedzieć kiedy, nie wiedzieć skąd, nie wiedzieć właściwie jak. Niczym miłość. Nie szukałem jej, nie zwracałem specjalnej uwagi nawet, ale i tak znalazła drogę wprost do mojego serca. To urocza, bardzo ciepła miłosna ballada, charakteryzująca się typowym dla Piotra Roguckiego sposobem przekazu, zarówno tekstowym jak i niewerbalnym. To fantastyczna piosenka ujmująca szczerością i siłą uczuć, która emanuje z każdego słowa. Wbrew pozorom, nadaje się nie tylko na sam początek związku, bo wiem po sobie, że po tych czterech latach w dalszym ciągu zdarza się, że mam ciarki na całym ciele, kiedy jej słucham, a słowa w dalszym ciągu w pełni się zgadzają. Żeby nie było tak pięknie, to nie zasługa samego utworu bądź Roguckiego, ale również tego, o kim myślę, i co dzieje się w mojej głowie podczas jej słuchania. Tekst mówi wszystko, nie czuję się zobowiązany jakoś go tłumaczyć – wystarczy posłuchać, żeby dowiedzieć się, w co wierzę, kiedy mówię i myslę o mojej ukochanej. Piotr Rogucki "Mała" - official video 3. 52 Dębiec – Być Przechodzimy do ostatniej piosenki, którą mógłbym zadedykować ukochanej osobie i przyznać się muszę, że z tym utworem miałem największy dylemat. Nie dlatego, że było kilka innych wartych uwagi zespołów bądź wykonawców. Od samego początku wiedziałem, że to musi być właśnie 52 Dębiec. To jeden z bardzo niewielu zespołów, robiący rap w naszym kraju, który odpowiada mi wokalnie, brzmieniowo oraz tekstowo i któremu jestem wierny od młodzieńczych lat. A panowie z Poznania mają dar do tworzenia pięknych piosenek o miłości. I podobnie jak Eminem – robią to bez ogródek, bez zabawy w jakieś wysublimowane porównania czy ckliwe słówka godne rockowych ballad bądź piosenek gwiazdeczek pop. To prosty, męski przekaz, stawiający przede wszystkim na szczerość i możliwie pełne oddanie tego, co w duszy człowiekowi siedzi. Wspominałem wcześniej o dylemacie, ponieważ długo nie mogłem wybrać tej szczególnej piosenki, bowiem każda z tych trzech, które mam w tej chwili na myśli jest dla mnie i kobiety, z którą dzielę życie, ważna. Wybór padł ostatecznie na Być. Jednak z czystej przekory przywołam tytuły dwóch pozostałych: Belissimo oraz Jedność. Okej, kwestie wyboru ustalone – czas na krótką podróż po emocjach. Pierwsza zwrotka w wykonaniu Hansa to nie do końca kwintesencja tego, o co chodzi mi w tej piosence. Raper, który w duecie Pięć Dwa przemawia do mnie zdecydowanie częściej niż jego przyjaciel Deep, tym razem – mimo świetnego przekazu – został zmiażdżony przez słowa tego drugiego. Dosłownie. Ponieważ, mimo tego iż mówi o tym, że jest skomplikowanym człowiekiem i przekazuje wartości, które sam wyznaję, to nie ma w jego słowach tej siły przekazu, którą po refrenie od pierwszego do ostatniego słowa ma Deep. I mógłbym tutaj rozwijać się nad tym, jak cudowna jest to zwrotka i dlaczego znalazła się w tym zestawieniu, ale nie zrobię tego. Oddaję głos Deepowi, reszta jest milczeniem: W twoje ręce oddałem wolność woli w podzięce. A w jej miejsce w szczęściu i niedoli mam twe serce. Weź egoizm, już nie chcę, mieć dla siebie jak przedtem. Już nie pędzę z motyką w stronę słońca donikąd. Teraz drżę gdy pachniesz, patrzę w ciebie kiedy zaśniesz. Cicho szepczę do ucha chociaż wiem że nie słuchasz. Czaruj mnie tak bez ustanku, czaruj w nocy i o poranku. Nie przestawaj, daruj błędy, niech piszą o nas legendy. Ten egocentryczny leń, którego tak trudno cenić. Codziennie rano wstaję aby dla ciebie coś zmienić. Codziennie rano patrzę jak śpisz cały czas przy mnie. Choć czasem masz już dość, wcale za to cię nie winię. Ja wiem że nie dojrzałem, obudziłaś mnie ze snu. Byśmy wespół mimo przeszkód zbudowali dom naszemu dziecku. Byśmy pośród pokus nigdy się nie postradali. Bądź spokojna, wykuliśmy naszą miłość w stali. Jesteś wszystkim. Pokazałaś chłopcu jak być. Tylko ty do mnie dotarłaś. Nie potrafił tego nikt. Tylko ty i ja. Niech nawet brudne ulice zapłoną. Po prostu bądź do śmierci mojego świata koroną. Miłość daje skrzydła, nie po to by chmury gonić. Miłość daje skrzydła po to, bym mógł cię ochronić. Podaj dłoń mi, gońmy ją. Potem jej brońmy do końca i tońmy w niej. chodź za mną, to nasz dzień… Jakub Pożarowszczyk 1. Anathema – Dreaming Light Moje typy będą spoza podwórka krajowego, szczególnie, że kolega Mateusz wyczerpał temat, umiejscawiając znienawidzonego przez mnie Roguckiego, ale to opowieść na inny czas ;). Zaczynam od Brytyjczyków z Anathemy, która wielu osobom do dzisiaj się kojarzy z aurą depresji i wszechogarniającego, beznadziejnego smutku aniżeli z dźwiękami pełnymi ciepła, nadziei i radości, które bym skierował do ukochanej. A jednak zespół braci Cavanagh „nawrócił” się i w 2010 roku opublikował wspaniały krążek We’re Here Because We’re Here. Na albumie dominują ciepłe brzmienia, optymistyczne, momentami jest po prostu radośnie, jakby Anathema chciała uciec z doom metalowej przeszłości na dobre, rozpływając się w zwiewnych, delikatnych melodiach. Siłą balladowego Dreaming Light jest prostota. Muzyczna, bowiem utwór oparty jest na cudownych akordach fortepianu, którym oczywiście później wspaniale wtóruje cały zespół. No i prostota tekstowa. Daleka od przesadnej ekwilibrystyki i nadmiernego epatowania środkami stylistycznymi. Jest prosto, lecz nie banalnie, każdy wers to minidzieło sztuki. To jest piosenka o zakochaniu, o tym, że życie dzięki temu faktowi zmieniło swój tor i pojawiło się w nim światło i że nabrało sensu: Suddenly life has new meaning Suddenly feeling is being And you shine inside And love stills my mind like the sunrise Dreaming light of the sunrise Piękne, prawda? W tym momencie zespół delikatnie przyśpiesza, wypełniając przestrzeń pomiędzy dźwiękami fortepianu, dążąc do wspaniałego finału, z fantastyczną, post rockową gitarą, po której Danny Cavanagh (który zresztą okazał się autorem tekstu) śpiewa: I feel you but don’t really know you I dreamed of you from the moment I saw you And I’ve seen the sunrise in your eyes The sky, the sea, the light Potem następuje wyciszenie i Danny praktycznie szepcze: … for the light is truth… the light is you… Anathema - Dreaming Light (from We're Here Because We're Here) 2. Bruce Springsteen – I’m On Fire Twórczość Bossa, to nie tylko sprawy społeczne, które od początku kariery są główną osią lirycznej twórczości artysty. Springsteen niejednokrotnie przed nagraniem Born In The USA, z której pochodzi I’m On Fire, dowodził, że potrafi pisać zgrabne piosenki o miłości, czego dobitnie pokazał hit Hungry Heart z 1980 roku czy późniejszy Tougher Than The Rest z LP Tunnel of Love z 1987 roku. Wybór tej piosenki trochę się kłóci z ideą powstania niniejszego artykułu, bo dedykując taki utwór, można co najwyżej zarobić w twarz od ukochanej, bo ta piosenka krąży wokół napięcia seksualnego, co dobitnie wskazuje sam tytuł. Podmiot liryczny tekstu po prostu pożąda pewnej kobiety, co jednak nie działa w drugą stronę, bowiem ona już ma kogoś, doprowadzając do szaleństwa nieszczęśliwie zakochanego po uszy mężczyznę, który jednak składa bezczelne propozycje: Tell me now baby is he good to you Can he do to you the things that I do I can take you higher I’m on fire Siłą tego kawałka niewątpliwie jest wspaniały, niski, zawiadacki i, co tu dużo mówić, erotyczny śpiew Springsteena, który doskonale wczuł się w rolę. Piosenka brzmi, jak Johnny Cash skąpany w syntezatorowym sosie i elektronicznym rytmie. Naprawdę wierzy się w cierpienia podmiotu lirycznego, gdy artysta śpiewa: At night I wake up with the sheets soaking wet And a freight train running through the Middle of my head Only you can cool my desire I’m on fire Bruce Springsteen - I'm On Fire (Official Video) To niewątpliwa perełka w karierze Bruce’a Springsteena, bowiem utwór dotarł aż do 6. Miejsca na Billboard Top 200. Amerykanie wyjątkowo tym razem nie okazali się fałszywie pruderyjni i chętnie rzucili się do sklepów po singla. Temu utworowi ponadto towarzyszy doskonały teledysk, w którym artysta odgrywa rolę mechanika samochodowego, do którego przyjeżdża wytworna dama, w której się właśnie szaleńczo zakochuje… 3. Red Box – I’ve Been Thinking About You Powrót w 2010 roku Simona Toulson-Clarka i zespołu Red Box na płycie Plenty przyniósł mnóstwo wspaniałych, nastrojowych kompozycji, które okazały się stać w opozycji do dotychczasowego, synth-popowego dorobku Brytyjczyków. Red Box zaproponowali kilkanaście piosenek, skupionych wokół tematu miłości i różnych jej odmian. Tej szczęśliwej (Hurricane, I’ve Been Thinking About You), jak i tej nieszczęśliwej, nieudanej, będącej na skraju upadku (Don’t Let Go i Say What’s In Your Head). Kompozycja I’ve Been Thinking About You to afirmacja bycia zakochanym po uszy. Tekst jest prościutki i trafiający prosto do serca. Tak, jak lubię. Podmiot liryczny nie może się opędzić od myśli o osobie, w której się zakochał. Robi to zawsze i wszędzie: A song playing in the car I think of you Right there between the lines I think of you Po prostu, człowiek się zakochał po uszy i ani myśli się odkochać: I’ll be thinking of you It’s all I do It’s all I do Is think of you Red Box - I've Been Thinking About You Czysta afirmacja miłości. Wspaniały tekst. Sylwia Sekret 1. Nurt – Piszę kredą na asfalcie Zaczynam od tego utworu, bo wszystko musi mieć gdzieś swój początek. I choć kawałek Nurtu z 1971 roku trwa prawie 6 minut, to na tekst składają się dosłownie cztery zdania. Ale przecież tak to jest, że na początku jesteśmy ostrożni w używaniu słów, wolno i z namysłem dobieramy każdy kolejny wyraz, każde zdanie układamy w głowie na milion sposobów. Piszę kredą na asfalcie jest o tyle wyjątkowym kawałkiem, że może być odczytywany uniwersalnie, ale dla mnie znaczy również coś więcej. Początki, podczas których jeszcze nie było wiadomo, czy kiedy deszcz, auta lub śpieszący się przechodnie zmyją to, co zostało zapisane kredą – w sercu nadal pozostanie credo. Nurt nie tylko użył świetnej gry słownej, ale także dokonał zaskakującego przestawienia znaczeń – to imię jest tutaj niepowtarzalne (choć w tej dziedzinie niełatwo o niepowtarzalność), a credo (które dla każdego powinno być wyjątkowe) jest nieoryginalne. Jednak imię nabiera niepowtarzalności przez sposób, w jakie wymawia je zakochana osoba, przez emocje, które w nim wibrują, upchane pomiędzy składającymi się na nie literami. A credo? Credo może się wydawać nieoryginalne, bo kto choć raz nie kochał? Koniec utworu jednak udowadnia, że credo i imię brzmią tak samo i już wiadomo, że z asfaltu zmyje je pierwszy czynnik zewnętrzny, jednak w pamięci ta kreda, to credo – pozostanie. Nurt - Piszę kredą na asfalcie (1971) 2. Brandi Carlile – The Story W utworze Brandi Carlile nie ma ani jednego zdania, które mogłabym wyrzucić, biorąc pod uwagę dedykowanie go ukochanej osobie. To jest kawałek, który po prosu sama mogłabym napisać, który chciałabym The story jest przemyślany od początku do końca; nie ma w nim miejsca na puste słowa, jest tylko to, co najważniejsze. Cała historia w jednym utworze. The story to, w kategorii, o jakiej rozmawiamy, utwór dla mnie najważniejszy, choć mam swoje powody, by nie umieścić go na samym końcu, jako wisienkę na torcie. Nie ma chyba utworu, który lepiej wyrażałby moje uczucia i przekazywał to, co przez lata wydawało się niemożliwe. Powinnam przytoczyć cały tekst, ufam jednak, że wsłuchacie się w niego podczas odtwarzania utworu. Zacytuję więc słowa, które mają dla mnie największą moc i są potwierdzeniem wszystkiego, co nie zawsze uda się wyznać. Because even when I was flat broke You made me feel like a million bucks (…) You see the smile that’s on my mouth It’s hiding the words that don’t come out And all of my friends who think that I’m blessed They don’t know my head is a mess No, they don’t know who I really am And they don’t know what I’ve been through like you do And I was made for you… Brandi Carlile - The Story (Official Video) The story jest utworem pełnym, skończonym i grzechem jest wydłubywać z niego poszczególne słowa, a jednak to zrobiłam. I choć sam tekst może wydawać się komuś ckliwy czy mdły – to w połączeniu ze śpiewem Brandi Carlile przetaje taki być. Musimy mówić o miłości, kiedy wszelkie historie i opowieści mają jakiekolwiek znaczenie tylko wtedy, gdy opowiemy je tej osobie. Wcześniej puste i zwykłe, zmieniają się w opowieść o nas samych, o drodze, którą przebyliśmy, by znaleźć się w miejscu, w którym jesteśmy teraz. A każda zmarszczka, każda rysa i każdy pieg jest jedynie potwierdzeniem tego, przez co przeszliśmy, by w końcu zrozumieć, że celem może być druga osoba. I tylko ona potrafi sprawić, że z marnymi groszami w portfelu i w wygniecionej sukience czujemy się jak milion dolarów. 3. Hey – Mimo wszystko Hey i Mimo wszystko, bo trzeba pamiętać, że nawet w największej miłości, bywają gorsze dni. Drobiazgi lub poważne decyzje, różnice, które na chwilę mogą nas podzielić. Nerwy, zwątpienie, ciche dni, brak zrozumienia, jedno, wypowiedziane w złości, nieprzemyślane słowo. Bez tych dni nie ma prawdziwej miłości. A słowa “prawdziwej” używam tu w znaczeniu – realnej, rzeczywistej. I jest także to jedno zdanie, które pada w utworze Hey, a które jest niezwykle istotne i również ono zdecydowało o wyborze tego utworu: Jeśli zwątpisz choć raz To choćbyś z pistoletem zaszedł mi drogę – powrotów nie będzie. Szantaż? Marna próba uczuć? Groźba? Nic z tych rzeczy. Powyższe słowa są jedynie potwierdzeniem uczucia. Im dalej bowiem zabrniemy, tym każde zwątpienie i zdradę trudniej będzie wybaczyć. Aż staniemy za linią, za którą wybaczenia i zrozumienia już nie ma. Niech będą kłótnie – muszą być; niech będą dni przygaszone, bez uśmiechów – zdarzą się; niech będzie żal i nuda, zmęczenie codziennością – one zawsze przychodzą; i tylko dla zwątpienia nie ma tu miejsca – z całą resztą jakoś sobie poradzimy. Hey i Mimo wszystko, bo nikt nie jest idealny i bywam zła, smutna, opryskliwa, wredna, nieczuła i niepotrzebnie uparta. Ale ta miłość, ta mimo wszystko jest więcej warta od tej, która przymyka oczy na wady, zamiast je ukoić. Bo właśnie mimo jest w tu wszystkim. I choć teledysk do tego utworu wielu ludzi denerwuje, irytuje i odstrasza, to uważam, że jest idealny. Drobnostki, drobiażdżek wręcz, byle co, tyci czort potrafią nieźle namieszać w związku – jedno powiedziane nie tym tonem słowo, jedno milczenie wtedy, kiedy należało się odezwać. Wszystkie te niuanse są niekiedy pierwszą, poruszoną przez wiatr kostką domina. Ale w każdej chwili możemy zatrzymać kolejne, walące się w nierówny rządek kostki. Podobne wpisy:
[E C Em D Am] Chords for Piotr Rogucki - Piosenka Pisana Nocą (official video) with Key, BPM, and easy-to-follow letter notes in sheet. Play with guitar, piano, ukulele, or any instrument you choose.
Tekst piosenki: Jesteś różowy krem na cieście I byłbym Ciebie jadł O wiele częściej, o ile zechcesz... Jesteś jedyna w całym mieście, łaskawy zrządził los, Że chciałaś mieć mnie w domu na jesień. Jesteś o wiele lepszym wierszem, niż każdy, który ja Rzetelnie sklecę, chcąc Cię uchwycić w tekście. Pewne nie zawsze będzie pięknie, ucieknę w którąś noc, Lecz dopóki jestem nie broń mi, mała Wierzyć, że Cały świat Nie jest wart Nie jest... Nie broń mi, mała wierzyć, że... Cały świat Nie jest wart Ciebie! Nie broń mi mała wierzyć, że... Cały świat, Nie jest wart Ciebie! Nie broń mi mała wierzyć, że... Cały świat Nie jest Ciebie wart ... Nie jest Ciebie wart... Nie jest Ciebie wart... Nie jest Ciebie wart... Tłumaczenie: You are a pink icing on a cake, And I would eat you, More often. If you would only want. You are the only one in the whole city. Kind fate made, You want me, At your home for the fall. You are way better poem, Than any I could, Reliably write, Wanting to capture you in words. I am sure, it won't be always pretty I will run away some night, But until I am here, Don't forbid me babe, To believe that, The whole world, Is not worth, It's not... Don't forbid me babe, To believe that, The whole world, Is not worth, You!
Piotr Rogucki; Whole World Is Watching - TEKST PIOSENKI. You live your life, You go day by day like nothing can go wrong Then scars are made, they're changing the game You learn to play it hard.
[Zwrotka 1] Polskie ulice z blokowiska, osaczyły mnie nocą w pewnym mieście Nie mogę znaleźć drogi słyszę czyjeś kroki i boję, boję się Tak mało świateł i daleko do domu Kochanie nie wiem czy obejrzę Twoją twarz Dziewczyna się przygląda zamiast mi pomóc To jest [Refren] To jest ten kraj popatrz, popatrz sam Dobrze go znam, kochanie dobrze go znam Nietolerancji i znieczulenia raj To jest ten kraj, to jest ten kraj [Zwrotka 2] Nieważne jest gdzie mieszkasz, w Łodzi czy w Trójmieście We Wrocławiu, czy w Krakowie, na południu, czy na wschodzie Nieważne jest jak żyjesz, często jest ci źle I nie fajnie czujesz się Ten ciężki ranek i to ciężkie powietrze Które przecież kochasz i którego nie chcesz Tu zimne słońce jest wymieszane z deszczem To jest [Refren] To jest ten kraj popatrz, popatrz sam Dobrze go znam, kochanie dobrze go znam Nietolerancji i znieczulenia raj To jest ten kraj To jest ten kraj popatrz, popatrz sam Dobrze go znam, kochanie dobrze go znam Nietolerancji i zapomnienia raj To jest ten kraj
Piotr Rogucki – Piosenka pisana nocą. Nagraj swój cover lub zaśpiewaj w wersji karaoke do profesjonalnego podkładu muzycznego. Słuchaj najlepszych coverów i poznaj ciekawych ludzi.
Gtr_1 E|-------------------------------------12----------|-------------------------------------------------| B|-13----------12----------13----------------------|-12----------10----------12----------17----15----| G|-------12----------12----------12----------12----|-------12----------12----------12----------------| D|----14----14----14----14----14----14----14----14-|----14----14----14----14----14----14----14----14-| A|-------------------------------------------------|-------------------------------------------------| E|-------------------------------------------------|-------------------------------------------------| | | | | C | e Gtr_2| E|--0----------------------------------------------|--0----------------------------------------------| B|--1----------------------------------------------|--0----------------------------------------------| G|--0----------------------------------------------|--0----------------------------------------------| D|--2----------------------------------------------|--2----------------------------------------------| A|--3----------------------------------------------|--2----------------------------------------------| E|-------------------------------------------------|--0----------------------------------------------| Gtr_1 E|-------------------------------------------------|-------------------------------------------------| B|-13----------12----------13----------17----15----|-17----------12----------12----------13----------| G|-------14----------14----------14----------------|-------14----------14----------13----------12----| D|----15----15----15----15----15----15----15----15-|----15----15----15----15----14----14----14----14-| A|-------------------------------------------------|-------------------------------------------------| E|-------------------------------------------------|-------------------------------------------------| | | | | F | h75> E Gtr_2| E|--1----------------------------------------------|--------------------------0----------------------| B|--1----------------------------------------------|--3-----------------------0----------------------| G|--2----------------------------------------------|--2-----------------------1----------------------| D|--3----------------------------------------------|--3-----------------------2----------------------| A|--3----------------------------------------------|--2-----------------------2----------------------| E|--1----------------------------------------------|--------------------------0----------------------| pozdr petlica
zQrwFO.
  • nw23aq7h7y.pages.dev/157
  • nw23aq7h7y.pages.dev/244
  • nw23aq7h7y.pages.dev/92
  • nw23aq7h7y.pages.dev/262
  • nw23aq7h7y.pages.dev/270
  • nw23aq7h7y.pages.dev/72
  • nw23aq7h7y.pages.dev/92
  • nw23aq7h7y.pages.dev/172
  • nw23aq7h7y.pages.dev/96
  • piotr rogucki piosenka mała tekst